sobota, 6 kwietnia 2013

the beginning of Anne.

Edytuj post

"Anna Karenina" to książka, którą dość dawno temu przeczytałam jednym tchem. Mogłabym napisać wiele o jej niezliczonych walorach, a niejeden filolog znalazłby ich pewnie jeszcze więcej.

Z wielką rezerwą podchodziłam zawsze do wszelkich ekranizacji tak wybitnych dzieł. Wersja francuska z roku 1997 podobała mi się jedynie dlatego, że aktorka grająca tytułową bohaterkę była bardzo podobna do Anny z mojej wyobraźni.

Parę tygodni temu obejrzałam kolejną ekranizację. Tym razem z Keirą Knightley. Reżyser pracował już w podobnym składzie niejednokrotnie i przyznam szczerze, że za każdym razem jego filmy mnie wzruszały - w szczególności "Pokuta". Być może za sprawą świetnego Dario Marianelli, którego muzyka buduje charakterystyczny nastrój. Keira też bardzo dobrze sprawdza się w rolach kostiumowych. Ekranizacja dzieła Tołstoja pozostawiła jednak...wielki niedosyt. Doceniam zamysł scenarzysty, by celowo wprowadzić teatralizację. To wskazuje na fakt, że twórcy filmu nie chcieli ukazać fabuły w sposób oczywisty, bo treść książki taka absolutnie nie jest. Ja, niestety, jestem zdania, że wspomniana teatralizacja scenerii, akcji czy wypowiedzi wprowadziła niepotrzebny chaos i nienaturalność. Co więcej, uważam, że tylko Rosjanie potrafią najlepiej oddać klimat dzieł swoich przodków. Muzyka, zachowanie, gesty, mimika, scenariusz... Klasyka literatury rosyjskiej jest bardzo charakterystyczna, piękna i chyba za to kocha ją tak wielu ludzi na świecie. Przynajmniej ja.

Wydaje mi się, że dzieł takich jak "Anna Karenina" zekranizować się nie da. Za dużo tam różnorodnej treści. Każdy scenariusz zawsze pominie większą część, bez której ta książka istnieć nie może, bo dzięki Tołstojowi tworzy spójną, nierozerwalną, najlepszą całość.


13 komentarzy:

  1. Witaj na blogspocie :)
    Muszę przyznać, że nie widziałam żadnej ekranizacji "Anny Kareniny", bo jestem trochę antyfilmowa. Nie ma drugiej osoby tak zacofanej w tej dziedzinie, jak ja. Ale czytałam książkę. I widziałam "Pokutę" z Keirą - muzyka faktycznie rewelacyjna. A no i "Piratów..." z Keira widziałam ze sto razy, też kostiumowy film w końcu ;) Poza tym nie oglądam filmów praktycznie wcale, ale kiedyś to nadrobię :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę się wypowiedzieć, bo widziałam tylko "Pokutę", ale w zamian za to powiem, że bardzo się cieszę, że wróciłaś do pisania, brakowało mi tu Ciebie. Naprawdę często zaglądałam na starego bloga i z zawodem zastawałam starą notkę. No, bez zastoju już! : )
    Pozdrawiam z mojego konta bloggerowego, (z innym blogiem, ale wciąż ta sama) Sylu

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie widziałam tego filmu i widzieć nie chcę. Niestety większość scenarzystów, reżyserów i producentów filmowych sprowadza prozę Tołstoja do taniego melodramatu. A jak sama napisałaś, tam jest wiele różnorodnych treści. Po drugie: nie wydaje mi się, by Brytyjczyk lub jakikolwiek reprezentant cywilizacji zachodniej uchwycił swoistość rosyjskiej duszy. A po trzecie: Keira radzi sobie raz lepiej, raz gorzej, ale ogólnie nie cenię jej jako aktorki. A rolę w kostiumowej "Niebezpiecznej metodzie" położyła.

    Miło Cię widzieć z powrotem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie widziałam filmu, lecz widzieć chcę :) Dopiero raczkuję wśród literatury rosyjskiej oraz jej adaptacji, dlatego mimo kilku mankamentów, o których piszesz, w wolnym czasie zobaczę Annę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi ten film bardzo przypadł do gustu... Może dlatego, że nie czytałam książki;p pzdr

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, że zostawiasz komentarze na dobrym blogu. : ) A minimalizm... Cóż, nigdy nie lubiłam rzeczy aż tak, a z nim jakoś łatwiej mi się żyje, zatem to żadne wyrzeczenie, więc i chylić czoła nie trzeba. : )

    OdpowiedzUsuń
  7. Aż wstyd sie przyznac, ale nie czytałam ksiażki...

    OdpowiedzUsuń
  8. Przyznam się, że nie czytałam, ale nadrobię na pewno. :)
    Wiosna tuż tuż, siły wrócą Ci na pewno! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie jest tak źle z tą teatralnością. Wprawdzie na początku daje ona groteskowy efekt, a odrealnienie, które wywołuje, raczej pasowałoby do jakiejś zakręconej historii lub filmu takiego jak "Marzyciel" z Johnnym Deppem, niż do ekranizacji realistycznej powieści. Poza tym w zmieniającej się szybko scenerii i teleekspresowym wprowadzeniu do świata przedstawionego może być łatwo się pogubić co do miejsca akcji i tego, kto jest kim. Później jednak wystarczy dać się porwać opowieści na ekranie, by zapomnieć o tych pierwszych wrażeniach. Co do podobieństwa pary głównych do ich powieściowych pierwowzorów, w porównaniu do filmu z 1997 roku w tej ekranizacji akurat Wroński bardziej pasuje do wizerunku, który zapamiętałem z powieści.

    A propos postaci, literatura XIX w., w sensie fabularnym i charakterologicznym, pełna jest podobnych typów: wiejski i schłopiały, "nudny" i "nietowarzyski" Lewin, taki sam Niechcic, do tego "nudny", niemodny i "nietowarzyski" Wokulski - wszyscy obciachowi, mówiąc dzisiejszym językiem. Z drugiej strony, Rudolf Boulanger, Starski, Wroński i Józef Tolibowski - każdy z nich jako typ księcia na białym koniu, nierzadko na wyrost zresztą. No, i kobiety: rozkapryszona i niezrównoważona Barbara Niechcicowa, rozkapryszona, pusta i zepsuta Łęcka, pusta i głupia Emma z powieści Flauberta. Tej ostatniej może być żal przynajmniej, bo chciała romantycznej miłości, niestety naczytała się romansideł i w efekcie utrzymywała kochanka jak ostatnia idiotka, w dodatku za pieniądze niekochanego męża. Inna rzecz, że jędz i pustaków dziś też nie brakuje, choć niestety z kart realistycznych powieści przeniosły się do realnego życia.

    OdpowiedzUsuń
  10. * głównych bohaterów - miało być. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. O książce słyszałam, jednak jakoś nigdy nie umiałam się za nią wziąć ...

    OdpowiedzUsuń
  12. Rany.... Znowu przenosiny, na chwilę, na parę notek rozciągniętych niemiłosiernie w czasie... Opłaca się to?

    JA

    OdpowiedzUsuń

Credits crazykira-resources | LeMex ShedYourSkin | ferretmalfoy masterjinn | colourlovers FallingIntoCreation