Kursor miga znów. Miesiące dzielą mnie od ostatniego wpisu. Słowa ugrzęzły w jakimś martwym punkcie i trudno je stamtąd wydobyć. Tak naprawdę nie działo się nic. A może wszystko.
Codziennie wstaje się, by pod koniec (tygo)dnia stwierdzić, że czas mknie za szybko. Z tyłu głowy trwa jedynie nieprzemijające pytanie, czy tym razem się zdąży. Funkcjonować. Trochę niedorzecznie, nierzadko chaotycznie. Z Orwellem w torebce, z Kafką na nocnym stoliku, z Remarkiem w sercu, a Virginią w głowie. Z wiecznym zabieganiem i dźwiękami w duszy. Zbiera się doświadczenia, mierzy siły. Albo ich brak.
W radiu się odkrywa... Wnętrza, osobowości, swój głos, siebie. Kawa pachnie tam jakoś lepiej. I Muzyka dotyka czulej. Kiedy daje się upust swojej szczerości, ona powraca - z mnóstwem ciepłych komentarzy, emocji, zrozumienia i porozumienia, podziękowań, zasłuchanych serc. A kiedy próbuje się w to wszystko uwierzyć, wzruszenie odbiera mowę...
Czasami w tle pojawia się perspektywa letnich miesięcy, za krótkich nocy i festiwalowych dni. Każdy przecież na coś czeka.
Jednak prędzej czy później wszyscy zdajemy sobie sprawę, że czekanie to za mało.